Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Człowiek, który ma sport w sercu

Katarzyna Kijakowska
Po latach sportowej aktywności pozostały medale i niezapomniane wspomninia
Po latach sportowej aktywności pozostały medale i niezapomniane wspomninia Grzegorz Kijakowski
Wychowankowie Oleśniczanki do dziś wspominają Krawczykowskiego. Pan Stanisław był znakomitym trenerem i pozostał świetnym sportowcem

Urodził się w dawnym województwie warszawskim. - O takich jak ja mówili „warszawiak zza Buga” - żartuje Stanisław Krawczykowski, którego w latach 60. los rzucił do naszego miasta. Pan Stanisław to jedna z ikon dawnej Oleśniczanki. Ale nie tylko. To człowiek sportu, który aktywność zachowuje do dziś. Mimo skończonej 70. i poważnych problemów ze zdrowiem.

Jego szkolne kroki w sporcie

Podstawówkę kończył w Kiełczewie, gdzie po raz pierwszy wystartował w czwórboju. - Już wtedy złapałem bakcyla - mówi. - Ale prawdziwy smak sportu poczułem w liceum w Sadownej. Tamtejszy klub Wicher Sadowne zawsze był w czołówce województwa. Później głównie na pierwszym miejscu. Także dzięki mnie i moim kolegom.
W trakcie nauki w ogólniaku pan Stanisław mieszkał w internacie. - Prof. Chmielewski, który był dla mnie autorytetem, chyba już wtedy dostrzegł we mnie pedagogiczną żyłkę. To on wyznaczył mnie do prowadzenia codziennej porannej rozgrzewki dla kolegów - uśmiecha się. - Podchodziłem do tego poważnie, a że zaangażowano mnie także do szkolnej orkiestry, najpierw wygrywałem kolegom sygnał do pobudki, a potem do wyjścia na stadion.
To w tamtych latach okazało się, że Krawczykowski to wyjątkowo utalentowany i wszechstronny sportowiec. - Profesor chciał mnie wyszkolić na gimnastyka i ja faktycznie nieźle sobie w tej dyscyplinie radziłem. Byłem nawet bliski zostania mistrzem Mazowsza, ale ostatecznie pomyliłem układ dowolny i zwycięstwo przeszło mi koło nosa - wspomina z uśmiechem, przyznając że potem przyszedł czas na fascynację szeroko pojętą lekkoatletyką. -Byłem dobrym sprinterem, skakałem w dal i wzwyż, a sportem byłem zaabsorbowany do tego stopnia, że bez problemu zachęcałem do niego kolegów - mówi. - Wyniki mieliśmy znakomite, a nasz szkolny klub był najlepszy na Mazowszu.
Pan Stanisław wylicza dziesiątki wygranych w tamtych latach zawodów. Uśmiecha się na myśl tych, w których brał udział zaraz po maturze. Wspomina rywalizację podczas wakacji już po skończonym liceum i zgrupowanie, podczas którego mógł spotkać gwiazdy ówczesnego sportu. - Piątkowski, Ciepły, Dudziak, Jóźwik. Na zgrupowaniu w Starachowicach miałem ich na wyciągnięcie ręki. Imponowali mi, chciałem odnosić takie sukcesy jak oni - mówi.

Zesłanie do Powidza

19-letni Stanisław Krawczykowski marzył o studiach na Akademii Wychowania Fizycznego, ale ostatecznie los rzucił go do Oleśnicy, do szkoły oficerskiej. - Dostrzeżono mnie podczas sprawdzianów z wychowania fizycznego - wspomina. - Kazali biegać to biegałem najszybciej jak potrafię, podciągałem się na drążku, skakałem w dal. Po którymś z takich testów pan Wiesław Kiryk zapytał mnie, czy chcę trenować w Oleśniczance. Zgodziłem się, bo sport kochałem nad życie.
Z tamtych lat w klubie pan Stanisław wspomina kolegę Wojciecha Frydrycha (tatę Roberta Frydycha, założyciela Arki Noego, red.), który tak jak on skakał o tyczce oraz pierwsze poważne zawody w Krywałdzie, z których Oleśniczanka wróciła z pierwszym miejscem. Pojawiła się też fascynacja oszczepem. - Wziąłem go do ręki, rzuciłem i okazało się, że wynik jest świetny - mówi.- Już wtedy Wiesław Kiryk nie ukrywał, że widzi we mnie wieloboistę. Dobrze biegałem na setkę, miałem wyniki w skoku o tyczce, w skoku w dal. Tylko sztafety cztery razy czterysta metrów nie znosiłem - śmieje się i opowiada, jak świetnie zapowiadającą się karierę przerwał rozkaz o wysłaniu go do Powidza. - Czyli tam, gdzie diabeł mówi dobranoc i gdzie myślałem, że nie będę w stanie uprawiać już sportu - mówi.

Armia to nie ta bajka?

Ale czas spędzony „na wygnaniu” wcale nie okazał się stracony. - Za wszelką cenę nie chciałem opuścić sportu, dlatego żeby nie wyjść z formy rzucałem granatem, biegałem po torze przeszkód, strzelałem do celu - wylicza. - A w internacie na strychu sam zrobiłem sobie siłownię, I wciąż ćwiczyłem, szlifowałem umiejętności. Wtedy sam dla siebie byłem trenerem.
W maju 1962 roku Wiesław Kiryk zaprosił naszego rozmówcę do Oleśnicy na zawody. - Miałem ze sobą oszczep. Rzuciłem 72 metry i okazało się, że jestem najlepszy - opowiada Krawczykowski. - Pan Wiesław uznał wtedy, że to dobra okazja, by napisać do dowództwa prośbę o mój powrót do Oleśnicy. Ale w odpowiedzi usłyszałem, że muszę najpierw coś zrobić dla wojska i dopiero potem będę mógł wrócić do Oleśniczanki.
Krawczykowski trafił więc do reprezentacji sportowej Wojska Polskiego. Brał m.in. udział w zawodach wojsk Układu Warszawskiego w Rumunii, skąd Polacy wrócili z brązowym medalem w drużynie. - Po tym uznano wreszcie, że mój powrót do Oleśnicy jest możliwy. Zostałem instruktorem wychowania fizycznego - opowiada, przyznając że w tamtych czasach praca w wojsku zaczęła mu ciążyć. - Nigdy nie chciałem zostać oficerem, niejako uciekłem do wojska przed wojskiem. Zawsze marzyła mi się tylko AWF - mówi. - To, że wtedy z armii nie odszedłem zawdzięczam tylko panu Kirykowi. Za jego namową poszedłem na studia, a razem ze mną Stasiu Śmitkowski, Heniu Nogala i Michał Grabowski. Te cztery lata łatwe nie były, bo miałem już rodzinę, pojawiły się dzieci, ale studia skończyliśmy z dobrymi wynikami.
Potem pan Stanisław jeszcze przez wiele lat był czynnym zawodnikiem Oleśniczanki. Brał udział m.in. jako dziesięcioboista w klubowych mistrzostwach Polski. Wracał z nich z medalami i tytułami. Do dziś pamięta też feralne zawody, na których walczył o najwyższy tytuł - Mistrza Polski. - Tego dnia prześladował mnie pech - mówi. - Podczas biegu przez płotki przewróciłem się tuż przed metą. Gdy skakałem wzwyż złamałem tyczkę. Runąłem na ziemię z uszkodzonym barkiem, ale i tak nie zamierzałem rezygnować. Najpierw z pomocą przyszedł mi niejaki Dobrosz, ówczesny mistrz Polski , ale okazało się, że ja chudzina nie jestem w stanie objąć ręką jego tyczki - wspomina. - Zawodnik Cracovii poratował mnie swoją, ale jego trener zaznaczył miejsce, gdzie mogę tyczkę chwycić. To poszło nie najgorzej, ale już podczas rzutu oszczepem wyskoczył mi bark i było po zawodach. Szkoda, bo w konsekwencji okazało się, że i tak byłem wśród najlepszych.
Po roku rehabilitacji wrócił do formy. Jako szef wyszkolenia w jednostce zaliczył jeszcze m.in. półroczny kurs w Leningradzie. - Rosjanie uczyli nas walki z nożem, karate. Myśleli, że pomożemy im w Afganistanie - mówi. Gdy odchodził na emeryturę wiedział, że i tak nie porzuci sportu. - Bo on we mnie siedzi - uśmiecha się.

Maraton i trathlon
Wyniki pana Stanisława z 1971 r: bieg na sto metrów - 11 s., skok w dal - 6,83 m; skok wzwyż - 18,9 m; kula - 12,95 m; bieg na 400 m - 51 s. Już po skończonej karierze w armii oleśniczanin nadal był aktywnym sportowcem. - Zacząłem się sprawdzać w maratonach - mówi. - Rezultat pierwszego, który ukończyłem to odklejone spody od tenisówek i zdarta skóra ze stóp. Potem było już tylko lepiej. Krawczykowski wspomina też triathlon, w trakcie którego musiał przepłynąć 3600 m, przejechać 180 km na rowerze i przebiec 42 km. I wreszcie mistrzostwa świata weteranów w USA, w których miał wziąć udział. - Musiałem zostać i walczyć z nowotworem - mówi. Dziś ten bój ma już za sobą. Czeka go jeszcze zabieg endoprotezy. - Mam kłopoty z chodzeniem, ale świetnie pływam. Chętnie bym się w tym sprawdził - uśmiecha się.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na olesnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto