Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rekordziści w koronie: To jest ta chwila

Kamil Marek, Jan Ufnal i Stefan Czerniecki
Czwarta rano. Dźwięk budzika rozbrzmiewa w ciemnościach. Powoli wygrzebujemy się z ciepłych łóżek na ziąb. Na dworze pada. Kolejny dzień zapowiada się nieciekawie. Zjadamy, a raczej wpychamy w siebie śniadanie – o tej barbarzyńskiej porze trudno mówić o normalnej konsumpcji. Znowu chleb, pasztet, mielonka... Po kilku dniach przestają smakować. Co gorsza, przestają dawać energię na dalsze chodzenie. Jeszcze tylko pakowanie i ruszamy do samochodu. W pół do szóstej - wszyscy siedzimy już w busie i ze zniecierpliwieniem oczekujemy radosnego rechotu dieslowskiego silnika. Chwila niepewności, rozrusznik kręci bez zarzutu, za pojazdem rozpościerają się jednak kłęby siwego, niekiedy bardziej ciemnego dymu. Jeszcze tylko kilka nerwowych prób uruchomienia motoru, wreszcie charakterystyczne kle, kle, kle, kle… Uff - możemy ruszać. Przed nami wejście na Śnieżnik Kłodzki, po południu czekają w kolejce Jagodna, Orlica i Szczeliniec Wielki. Jak dotąd wszystko zgodnie z planem, może nawet ciut lepiej…

Z ziemi szkockiej do Polski

Tak w dużym skrócie opisać można początek ósmego, przedostatniego dnia naszej wyprawy. Jej celem było zdobycie w maksymalnie krótkim czasie Korony Gór Polski. Najbardziej znanymi koronami są Korona Ziemi i Himalajów. Zdobywaniu tej drugiej przez Reinholda Messnera i Jerzego Kukuczkę przyglądał się cały świat. Kompletowanie najwyższych szczytów danej grupy górskiej, łańcucha, kontynentu, czy też świata zaczęło się jednak znacznie wcześniej, i to nie na „dachu świata”, lecz dużo, dużo niżej. Za pionierów w tej dziedzinie uznaje się „Munronistów”. Na początku XX wieku za cel postawili sobie stanięcie na każdym z 277 liczących powyżej 3000 stóp (914 m n. p. m.) szkockich szczytów Munros. Ideę korony gór przeszczepili na polski grunt Wojciech Lewandowski i Marek Więckowski, którzy zaprezentowali w 1997 r. listę 28 najwyższych szczytów ważniejszych pasm górskich w Polsce. Warto zaznaczyć, że nie wszystkie z nich są tak naprawdę tymi najwyższymi. Przy doborze szczytów brane były bowiem pod uwagę jedynie te, na które prowadziły znakowane szlaki turystyczne. Za podstawę wyróżnienia poszczególnych pasm posłużył autorom klasyczny podział fizyczno-geograficzny Polski na poziomie mezoregionalnym prof. Kondrackiego.

Ludzie ciekawi świata

Plan skompletowania Korony Gór Polski na czas zrodził się w mojej głowie tuż po tym, gdy grupka studentów z Kielc weszła w 2002 r. na wszystkie szczyty w 11 dób i 8 godzin. Ustanowili tym samym nieoficjalny rekord Polski w szybkości jej zdobycia. - Dlaczego mielibyśmy być gorsi? Przecież da się to zrobić szybciej. Znamy większość z tych szczytów, wszystko można zaplanować co do minuty – mówiłem bratu, Sławkowi.

Plan, który skonstruowaliśmy, przewidywał zdobycie korony w 9 dób i 8 godzin, czyli dokładnie o 2 doby krócej od wyczynu kielczan. – Rekord pozostanie przynajmniej w regionie – pomyślałem, przecież także jesteśmy kielczanami. Nie dane było nam jednak wyruszyć… Przede wszystkim zaważyła kwestia braku kierowcy i odpowiedniego samochodu, którym mielibyśmy się poruszać. Plan trafił do szuflady, wciąż jednak żywiłem nadzieję na jego realizację.
Gdy rozpocząłem studia w Warszawie, pomysł trafił na nieco żyźniejszy grunt, w postaci ogromnego potencjału młodej energii i zapału braci studenckiej. By mógł wykiełkować, potrzebny był jeszcze tylko jakiś impuls. Było nim to, co działo się wokół. Wraz z Kasią, koleżanką z akademika, przyglądałem się zmaganiom kolegów o pieniądze na studenckie wyprawy. Czemu nie mielibyśmy spróbować? Jeśli się postaramy, na pewno nam się uda. Do grona dołączają Stefan, Grzesiu i Janek – ludzie, na których można było polegać w każdej sytuacji, przede wszystkim zaś ludzie, którym można zaufać w górach. Patronem wyjazdu zostaje dr Wojciech Lewandowski. Podpowiada, gdzie szukać wsparcia i w jaki sposób to najlepiej robić. Wszyscy wedle swoich możliwości włączają się w nie mniej ważne od przygotowań kondycyjnych prace organizacyjne, pozyskanie sponsorów, patronów medialnych.

Wszystkich nas łączy miłość do geografii i ciekawość świata. Nasze talenty i pasje realizujemy z powodzeniem studiując na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych w Uniwersytecie Warszawskim. Inny, bardziej modny czy wyszukany kierunek dałby nam pewnie lepiej płatną pracę. Dałby możliwość robienia kariery. Decydując się jednak na geografię każdy z nas wiedział jedno: to jest to, co kochamy i co chcemy robić w życiu.

Idziemy po rekord

Zdecydowanej większości turystów kochających górskie wędrówki skompletowanie Korony Gór Polski zajmuje kilka lub kilkanaście lat. Dla nas czas zaczął biec 5 sierpnia, dokładnie o 6 rano, kiedy mocno podekscytowani ruszyliśmy na Łysicę, najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich. Kolejne dni stanowiły dla czwórki chodziarzy walkę z narastającym zmęczeniem mięśni i niewyspaniem. Dla mnie był to czas organizacji, koordynacji i maksymalnego wsparcia chodzących. Wszystko podporządkowane jednemu celowi: pobić rekord, zważając przy tym na zdrowie uczestników próby.

Już w pierwszym dniu okazało się, że powodzenie naszej próby zależy nie tylko od nas samych, ale również od kondycji naszego busa. Niepokojąco wzrosło zużycie oleju. Przed każdą przełęczą zastanawialiśmy się, czy uda się na nią podjechać. Wiktor, nasz kierowca, z niepokojem przysłuchiwał się pracy silnika. Jako mechanik pasjonat, miłośnik starych pojazdów silnikowych, wiedział i słyszał dużo więcej niż my. Wszyscy znajomi, do których dzwonił, sugerowali mu zakończenie jazdy i niezwłoczne udanie się do warsztatu. Przygryzając wargi podjął jedną z trudniejszych w swoim życiu decyzji: „ Będziemy jechać do czasu, kiedy nie wybuchnie silnik – serce mojego ukochanego pojazdu.”.

Dzień z życia zdobywcy

Dzień piąty. Jest 5.58, samochód z szóstką zaspanych ludzi stoi już na parkingu tuż poniżej Przełęczy Krowiarki (1012 m n.p.m.). Szyby w busie zaparowane, niewiele widać. Słychać tylko krople deszczu bijące w karoserię. Czekamy, aż przestanie padać. Zimno i nieprzyjemnie. Powoli ogarnia nas senność...
Godzina 6.32 – już nie pada tak mocno. Ruszają. Przed nimi 700 metrów podejścia. Gdzieś tam wysoko czeka pogrążony w chmurach wierzchołek Babiej Góry, Diablak. Podchodzą szybko i nie jest już tak zimno. Niestety ciągle pada. Za Sokolicą las się przerzedza i wiatr staje się coraz bardziej dokuczliwy. Podmuchy spychają ze ścieżki, deszcz zacina z boku. Widzialność - do 30 metrów. Jeszcze ostatnie podejście i szczyt. Jest 7.44. Zmiana mokrych od potu koszulek, kilka zdjęć dokumentacyjnych i droga na dół.

W busie na szybko zjadają kilka kanapek i popijają kubkiem wspólnej herbaty. Na więcej nie ma czasu, musimy jechać. Nie ma nawet czasu na zdjęcie mokrych butów. Będą odparzenia stóp… Jeszcze tylko 18 szczytów... Wieczorem, już na spokojnie, zjadamy ciepły posiłek. Zupka z torebki - nie jesteśmy przecież na wczasach. Do tego kanapki i dużo płynów – by n

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto