Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie boimy się policji. Nic gorszego już nam nie zrobi!

Katarzyna Kijakowska
Panie Małgorzata Kubów i Renata Struś  są przekonane, że to pomyłkowe zatrzymanie ich synów złamało im życie
Panie Małgorzata Kubów i Renata Struś są przekonane, że to pomyłkowe zatrzymanie ich synów złamało im życie Grzegorz Kijakowski
- Nie mamy żalu do Pawła. Sebastian nie żyje, bo zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, ale tego co zrobiła naszym chłopcom oleśnicka policja nie mogę wybaczyć - mówi Małgorzata Kubów

Jej syn zginął w marcu w wypadku samochodowym. Za kierownicą auta siedział przyjaciel Sebastiana. Ta śmierć, ale też cała historia, która była udziałem dwóch młodych mieszkańców gminy Dobroszyce, wstrząsnęła powiatem. - Oni znali się od dziecka. Odwiedzali się często, lubili. To była prawdziwa przyjaźń – mówi pani Małgorzata. Wspomina jak Paweł, przejeżdżając koło ich domu autem, zawsze dawał sygnał klaksonem. - Mówił na mojego męża żartobliwie „tatuś”, nie było świąt czy niedzieli, żeby nie bywali u siebie - uśmiecha się kobieta. O tym, co wydarzyło się w marcu i ona, i mama Pawła mówią krótko. - To był wypadek, ale gdyby nie pomyłkowe zatrzymanie przez policję, pewnie by go nie było. Tylko nam najbliżsi obu mężczyzn opowiedzieli jak jeden dzień zmienił życie ich rodzin.

Otwierać! Policja

-W piątek nasi synowie wybrali się do Selgrosu razem z dziewczyną Pawła. Mieli sobie kupić buty do gry w piłkę na turniej halówki – opowiada Małgorzata Kubów. - Kiedy wracali do domu wstąpili na stację paliw w Dobroszycach. Ich pobyt został zapisany na monitoringu, na którym oparła się potem policja.
Mundurowi pojawili się w domach Kubowów i Strusiów w niedzielę wczesnym rankiem. - Do nas zapukali około 7. Już nie spaliśmy, piliśmy z żoną herbatę – opowiada Tadeusz Kubów. - Zapytali czy jest syn i powiedzieli, że mają zakaz zatrzymania Sebastiana. Do mieszania weszło sześciu policjantów. Udali się od razu do pokoju syna, zaczęli jego przeszukiwanie.
Kiedy pani Małgorzata zobaczyła Sebastiana ten był już zakuty w kajdankach. - A oni dalej szukali. Chyba chodziło im o ubrania poplamione krwią. Pytali też, czy syn ma jeszcze jakieś inne buty oprócz tych, które założył na nogi. Odpowiedział, że tylko te, które kupił w piątek. Zabrali je i pojechali, nie tłumacząc co się stało, o co syn jest podejrzany - mówi.
Kiedy policja pukała do drzwi Strusiów w Białym Błocie Pawła nie było w domu. - Został u swojej dziewczyny na noc, ale szybko skontaktowałam się z synem, powiedziałam, że jest u nas policja i on niedługo potem przyjechał. Tak jak każdy normalny człowiek, który nie ma sobie nic do zarzucenia i nie boi się policji – opowiada Renata Struś, którą funkcjonariusze zabierający syna do komendy zapewnili, że to nic poważnego. - Usłyszałam, że Paweł był świadkiem jakiejś kolizji – mówi. Przez całą niedzielę obie rodziny nie miały żadnego kontaktu z zatrzymanymi. Do Kubowów zadzwoniono, że ich syn został zatrzymany na 48 godzin. Strusiowie takiej informacji nie dostali. - Wieczorem zawiozłem im kolację, ale dyżurny mnie zbył. Powiedział, że oni tam wszystko mają, niczego im nie potrzeba. Nikt nie chciał powiedzieć, co się z chłopakami dzieje – mówi Tadeusz Kubów.

Nie chciał wracać radiowozem

I Sebastian, i Paweł wrócili do domów w poniedziałek. Paweł radiowozem. Po Sebastiana pojechali najbliżsi. - Nie chciał, żeby odwoziła go policja. Bał się ich – mówią rodzice, którym włos zjeżył się na głowie po tym co usłyszeli od syna. - Na początku był bardzo przestraszony. Powiedział do mnie tylko: „Mamo, nigdy bym się nie spodziewał, że policjanci mogą być tak źli i bezwzględni” - mówi pani Małgorzata.
Opowiadał jak bito go w twarz tak, że spadał z krzesła, jak jeden z policjantów odgrażał się, że prawdziwe lanie dostanie wtedy, gdy na komendę przyjedzie P. (funkcjonariusz, którego syn wskazał, że Kubów i Struś mieli go pobić, red.), jak policjanci dawali głośniej radio, żeby nie było słyszeć krzyków po kolejnych ciosach, jakie spadały na Sebastiana. Renata Struś z bólem wspomina jak chciała przytulić syna, gdy pojawił się w domu. - Jęknął tylko i powiedział, że wszystko go bardzo boli. Potem zaczął opowiadać, jak bito go linijką w szyję, kopano, zakładano worek na głowę aż tracił dech. Myślał, że to już jego koniec, że nie wyjdzie z komendy żywy. To dlatego przyznał się do pobicia tego chłopaka choć nigdy go nawet nie widział – mówi.

Tak być nie powinno

W niedzielę, kiedy Sebastian i Paweł byli jeszcze na komendzie, trafiła tam także dziewczyna Pawła – Patrycja. - Ściągnięto ją z zajęć na uczelni. Usłyszała, że jeśli się nie stawi sama, policjanci pojadą tam po nią. Miała potwierdzić, że nasi chłopcy pobili syna tego policjanta, kilka razy przypominano, że za fałszywe zeznanie grozi kara – mówi pani Renata.
Patrycję przesłuchiwano przez cztery godziny. To prawdopodobnie jej zeznania oraz fakt, że jeden z dzielnicowych ustalił jak faktycznie doszło do zdarzenia z synem policjanta (chłopak jechał rowerem przywiązanym do motoroweru, upadł i w ten sposób się pokiereszował, red.) sprawiły, że mężczyźni mogli opuścić areszt. - Ale stało się to dopiero w poniedziałek – podkreśla Tadeusz Kubów. - Oni już w komendzie wiedzieli, że doszło do pomyłki. Paweł opowiadał, że w poniedziałek przyszedł do niego zastępca komendanta i zapytał, dlaczego się przyznał. Padło zdanie: pewnie was pobili, tak nie powinno być. Wspominali, że tylko on zachował się w stosunku do nich po ludzku - mówi.
Ludzie im uwierzyli
W tygodniu po pomyłkowym zatrzymaniu Pawła i Sebastiana obaj mężczyźni sporządzili obdukcję, spotkali się z adwokatem i przedstawicielem policji, który zajmuje się wyjaśnianiem podobnych sytuacji. Potem sprawą zainteresowały się media. - Tamten piątek przed wypadkiem był dla nich bardzo ważny – mówi Małgorzata Kubów. - Rozmowy z dziennikarzami wiele naszym synom dały. Wiedzieli, że ludzie im wierzą, że stoją po ich stronie. Byli bardzo rozemocjonowani.

Do wypadku doszło w sobotę. - Nie wiemy, co się stało, że wypili i wsiedli do tego auta – mówią rodzice obu mężczyzn. - Tym bardziej, że dzień wcześniej jak Paweł wypił piwo z Sebastianem to został u niego, a wcześniej zadzwonił do domu i powiedział mi o tym, żebym się nie denerwowała – mówi Renata Struś.
Paweł przebywa w areszcie. Matka spotkała się z nim w ubiegłą środę. Po raz pierwszy od feralnej marcowej soboty. - To już nie ten sam człowiek – mówi przez łzy. - Najpierw tamta sytuacja, która miała miejsce w komendzie a potem wypadek odcisnęły na jego psychice piętno. Zamknął się w sobie, tak samo jak wtedy, gdy po kilkunastu godzinach wrócił do domu z przesłuchań.

Podpisy za Pawłem

Rodzice Pawła i Sebastiana są wdzięczni ludziom, którzy wspierają ich rodziny. - Obcy ludzie wyszli z inicjatywą i składali podpisy pod pismem do sądu. Zrobili to po to, żeby przekonać, że Paweł nie jest złym człowiekiem – mówi jego mama. Tadeusz Kubów jest wdzięczny Janowi Głowie. - Były wójt mocno się zaangażował w tę sprawę. Cieszę się, że miał odwagę powiedzieć komendantowi jak ocenia działania policji. Czy okrzyki „gestapo”, które padły podczas protestu pod komendą powinny być dla funkcjonariuszy obraźliwe? Oczywiście, że nie. Przecież to gestapo siłą wymuszało zeznania na ludziach. Tak jak na naszych synach – mówi rozgoryczony i dodaje: - Liczę, że sprawiedliwość dosięgnie policjantów, którzy skatowali Pawła i Sebastiana. Chciałabym też stanąć oko w oko z komendantem Gałuszką, żeby zapytać go, czy on przeszedłby obojętnie, gdyby ktoś potraktował jego dziecko w taki sposób jak potraktowano moje.

Nikomu tego nie życzę

Sprawa pobicia młodych mężczyzn trafiła do trzebnickiej prokuratury. W ubiegłym tygodniu rozpoczęły się pierwsze przesłuchania. Tadeusz Kubów – w zastępstwie nieżyjącego syna – będzie pełnił rolę poszkodowanego. - Wcześniej w naszym domu pojawił się policjant, którego syn oskarżył naszego o pobicie. Prosił, żeby wycofać oskarżenia o pobicie. Mówił, że jest w stanie się odwdzięczyć, pokazywał zdjęcie swojego syna i przekonywał, że on też doznał rozległych obrażeń – mówi pan Tadeusz. - Nie miałem mu nic do powiedzenia. Sebastian nic tamtemu chłopakowi nie zrobił, a zapłacił za to wysoką cenę.
Czy po tych przejściach boją się policji? - Nie. Nic gorszego już nam zrobić nie mogą – mówi Małgorzata Kubów i ze łzami puentuje: - Do końca życia będę mieć przed oczami obraz mojego syna leżącego w trumnie ze śladami kajdanek na rękach. Nikomu tego nie życzę.

STANOWISKO POLICJI
Pokłosiem tego, co miało się wydarzyć w lutym w oleśnickiej komendzie policji był przyjazd telewizji, program nagrywany przed komendą i protest.
Dopiero w ubiegły tygodniu na temat tego zdarzenia wypowiedział się komendant Jacek Gałuszka.
- Wydając polecenie zatrzymania obu mężczyzn opierałem się na informacjach, które otrzymałem od policjantów - powiedział. - Sąd, który rozpatrywał zażalenie w tej sprawie, potwierdził, że zatrzymanie było słuszne - mówi. Policjanci, którzy przesłuchiwali Pawła S. i Sebastiana K. nadal pracują w oleśnickiej policji. Nie zostali zawieszeni, bo nie usłyszeli zarzutów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na olesnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto